Trzeba to mocno zaznaczyć: przetłumaczenie całego Archiwum Ringelbluma z języków jidysz, hebrajskiego, niemieckiego i in. jest dziełem bezprecedensowym. Jego rozmach, stopień trudności zarówno na poziomie merytorycznym, jak i czysto organizacyjnym, powodują, że mamy do czynienia z przedsięwzięciem translatorskim i edytorskim unikalnym na miarę światową.
Wysiłek ten został doceniony przez szacowne gremia: w 2016 roku zespołowi edytorskiemu została wręczona Nagroda Edytorska Polskiego Pen Clubu im. Juliusza Żuławskiego, w 2017 r. dr Eleonora Bergman i prof. Tadeusz Epsztein zostali laureatami nagrody im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej, a rok później dr Monika Polit otrzymała nagrodę Clio za edycję 31. tomu Pisma Pereca Opoczyńskiego. Wybór ten wydaje się oczywisty. Dzięki ich pracy czytelnicy – nie tylko naukowcy — dostali do rąk jeden z najważniejszych zasobów archiwalnych do dziejów Holokaustu w ogóle, a z całą pewnością do dziejów Holokaustu w Polsce. [1]
Praca ta – z punktu widzenia tłumaczy — była wyjątkowo trudna z kilku powodów. Dokumenty w większości zachowały się jako rękopisy tworzone przez wiele osób – nie tylko stałych współpracowników Emanuela Ringelbluma. Ich odczytanie jest niezwykle uciążliwe ze względu na charakter pisma (często były pisane w pośpiechu, na kiepskim papierze, ołówkiem) oraz zniszczenia, którym uległa pierwsza część Archiwum. To materiały o dużej rozpiętości tematycznej [2], pisane w wielu językach (głównie w jidysz, ale również po polsku, hebrajsku, niemiecku i in.), nawzajem się przenikających, a także w różnych stylach (od mowy potocznej po specjalistyczne teksty religijne). Ich przekład wymaga łączenia licznych kompetencji, nie tylko językowych, wszechstronnych konsultacji i dociekań źródłowych. Jeśli dodamy do tego identyfikowanie osób, miejsc, zdarzeń, rozszyfrowywanie skrótów, szyfrów, otrzymamy wstępną wizję tego, z czym musieli zmierzyć się autorzy tego przedsięwzięcia.
Ale to tylko ogólny obraz. Nałóżmy na to jeszcze ujednolicanie terminologii i przypisów konieczne w przypadku wielotomowego wydawnictwa ukazującego się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, a także szybkie tempo prac — pierwszy tom wydano w 1997 roku, a po roku 2012, kiedy projekt otrzymał grant Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki, wychodziło po kilka publikacji rocznie.
Trudno objąć myślą wszystkie zawiłości i trudności towarzyszące tłumaczeniu i wydawaniu kolejnych tomów edycji. Dlatego postanowiłam zapytać tłumaczy, redaktorów i koordynatorów, jak ich praca wyglądała na co dzień, z jakimi konkretnymi wyzwaniami musieli się zmierzyć, na jakie napotykali problemy, jak je rozwiązywali i w końcu: co dało im najwięcej satysfakcji.
Trzeba pamiętać też o tym, że osoby przekładające poszczególne teksty nie są zawodowymi tłumaczami – to naukowcy, wykładowcy akademiccy, literaci, archiwiści, pracownicy Żydowskiego Instytutu Historycznego im. Emanuela Ringelbluma, którzy niejednokrotnie swój wkład w ten projekt przypłacali pracą w weekendy, dniami i nocami.
Słuchając ich wypowiedzi – mimo, że dotyczących głównie warsztatu pracy tłumacza — trudno nie ulec pokusie myślenia o członkach Zespołu Edytorskiego jako o kontynuatorach woli twórców Archiwum. Posłużę się tu słowami prof. Jacka Leociaka, który podczas wręczenia Nagrody Edytorskiej Polskiego Pen Clubu, powiedział w laudacji: W moim pojęciu jest to nagroda dla całej tej wielkiej i przez dziesiątki lat pracującej grupy ludzi, którą chciałbym nazwać mianem, jakim Emanuel Ringelblum obdarzył swych współpracowników: „Oneg Szabat był wspólnotą braterską, zakonem braci, którzy na swym sztandarze wypisali gotowość poniesienia najwyższej ofiary i dochowania wierności w służbie społeczeństwa”. (…) Podjęli testament zagrzebany w piwnicy domu na Nowolipkach 68. Lata pracy. Noce i dnie spędzane nad tekstami, aby litery zaczęły przemawiać. I przemówiły. Dziękujemy im za to.
Zespół liczy aż 58 osób — koordynatorów (dr Eleonora Bergman, dr Katarzyna Person, redaktor naukowy prof. Tadeusz Epsztein), tłumaczy zaangażowanych w prace w różnym stopniu: niektórzy przełożyli olbrzymie partie tekstu, inni podjęli wyzwanie przetłumaczenia konkretnych, czasem pojedynczych, materiałów tematycznych. [3] To również wielka praca redaktorska i edytorska, bo przy wydaniu pełnej edycji niejednokrotnie opierano się na starszych przekładach.
Opowieść tę oddaję Państwu w formie polifonicznej, najpełniej oddającej niuanse tej żmudnej i trudnej pracy, o której jednak każdy z moich rozmówców mówi z błyskiem w oku. Jak się Państwo przekonacie, nie ma w tym sprzeczności.
W rozmowach wyłoniło się kilka obszarów tematycznych i według tego porządku została podzielona ta publikacja. Jej przedmiotem jest przekład Archiwum Ringelbluma na język polski, ale nie zapominajmy, że obecnie trwają prace nad tłumaczeniem angielskim – zostały już wydane 2 tomy, kolejne pojawią się wkrótce. Uznałam jednak, że jest to materiał na kolejną opowieść.
Bardzo dziękuję wszystkim osobom, które zgodziły się poświęcić mi swój czas i uwagę. To były pouczające i niezwykle serdeczne spotkania. Żałuję, że nie udało mi się porozmawiać ze wszystkimi – nie pozwoliły na to terminy i okoliczności. Nie mam również wątpliwości, że mimo wnikliwości i szerokiej palety tematów podjętych przez moich rozmówców, temat nie został wyczerpany.
Anna Majchrowska
Od momentu wydobycia pierwszej części Archiwum nikt nie miał wątpliwości, że dokumenty powinny zostać jak najszybciej opublikowane. Już w 1946 r. pisał o tym m.in. Nachman Blumental, kierownik Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej, a w sprawozdaniu z działalności tejże komisji z 27 września 1947 r. czytamy: „należy przystąpić do opublikowania materiałów z Archiwum Ringelbluma, mających dokumentarne znaczenie”. Już w następnym roku rozpoczęto druk pierwszych dokumentów z kolekcji – notatek Emanuela Ringelbluma. W następnych dekadach prace edytorskie były kontynuowane, głównie na łamach czasopism ŻIH: „Bleter far Geszichte” i „Biuletynu ŻIH”. Ukazało się również kilka pozycji książkowych. W sumie jednak w pierwszych trzech dekadach powojennych opublikowano znikomą część ocalonych dokumentów. Do końca lat 70. ubiegłego wieku nie udało się podjąć szerszych prac na tym polu. Intensywne prace badawcze nad Archiwum Ringelbluma rozpoczęła w latach sześćdziesiątych Ruta Sakowska. [4]
Katarzyna Person Pierwsze tłumaczenia powstały po wojnie. Było ich niewiele, ale były bardzo dobre. Robili je ludzie osadzeni w tamtej epoce. Czerpali wiedzę z własnego doświadczenia. Ale dużo też dopowiadali od siebie. Często nie wiadomo, dlaczego rozszyfrowali pewne wyrazy tak, a nie inaczej. Wydając pisma Emanuela Ringelbluma jako podstawę wykorzystaliśmy tłumaczenie Adama Rutkowskiego z lat 60. (ostatecznie opublikowane w 1983 r.).
Joanna Nalewajko – Kulikov W tłumaczeniu Ringelbluma większość pracy wykonała dr Agata Kondrat, porównywała oryginał z wydaniem jidyszowym z lat 60. [2] i z tłumaczeniem Rutkowskiego. Wydanie jidyszowe bardzo nam tutaj pomogło, głównie ze względu na stopień zachowania oryginału i bardzo nieczytelne pismo Ringelbluma.
Monika Polit Pionierami tłumaczeń byli Adam Rutkowski i Ruta Sakowska – znali kontekst, nie musieli się z nikim konsultować ani domyślać wielu rzeczy, które dla nas są – i już pewnie zawsze zostaną — niejasne.
Katarzyna Person Świetnym przykładem pokazującym, jak bardzo to jest złożone, jest Dziennik Abrahama Lewina. Wykorzystujemy tłumaczenie Rutkowskiego z lat 50. jako podstawę, weryfikujemy je, czyli dokładamy fragmenty, które Rutkowski wyciął z różnych powodów oraz dodajemy teksty, które po wojnie zostały wysłane do JIWO przez Hersza Wassera. A z drugiej strony, w tłumaczeniu z lat 50. są dwa duże fragmenty, które zaginęły po wojnie i dziś nie mamy już dostępu do oryginału — musimy oprzeć się na pracy Rutkowskiego.
Nie możemy zapomnieć, że teksty te są cenzurowane na co najmniej trzech poziomach: politycznym, bo sytuacja w Polsce w tym czasie jest dynamiczna, a sytuacja ŻIH niepewna. Mamy tu do czynienia z cenzurą prewencyjną, do jakiej dochodzi w tym czasie we wszystkich instytucjach w Polsce. Cenzura jest związana również z tym, że ŻIH stara się kształtować pamięć Zagłady, postawę społeczności żydowskiej w czasie Zagłady. I to jest bardzo ciekawe, bo jest to inaczej cenzurowane w polskiej wersji, a inaczej w jidysz — trzeba brać to pod uwagę, jeśli chcemy dzisiaj wykorzystać te tłumaczenia. Trzecia warstwa cenzury jest związana z pamięcią wojny w ogóle, nie tylko w Polsce. Mam na myśli kwestie psychologiczne, obyczajowe — to, jak po wojnie pisało się m.in. o doświadczeniu wojny kobiet. Nie jest to wyłącznie sprawa Polski i społeczności żydowskiej, elementy dotyczące seksualności były wycinane zarówno w polskich, jak i w żydowskich dokumentach wszędzie na świecie. Z powojennych tłumaczeń usunięto wiele fragmentów, a jednocześnie ingerencje te nie były niezaznaczane albo zaznaczane jako nieczytelne. Czasem dawano czytelnikowi do zrozumienia, że teksty są ocenzurowane, pisząc np., że są problemy z czytelnością.
Joanna Nalewajko – Kulikov Fragmentów ocenzurowanych było u Ringelbluma mniej, niż by człowiek podświadomie oczekiwał. To też jest ciekawe, że polski przekład był bardziej cenzurowany od wydania jidyszowego. W tym ostatnim są pewne opuszczenia, ale mogą wynikać z pomyłki zecera. W Kronice getta warszawskiego z 1983 r. ocenzurowano np. zdanie o tym, że Witkacy popełnia samobójstwo, kiedy wchodzą Sowieci, natomiast w wydaniu jidyszowym tego nie usunięto. Może dlatego, że jest to dla innego czytelnika?
Agnieszka Żółkiewska Z różnych powodów zmieniało się po wojnie te teksty, nawet najbardziej niewinne jak wiersze, ponieważ niektórzy tłumacze lub redaktorzy nie akceptowali przekazywanej przez nie prawdy. W celu uniknięcia kontrowersji rugowało się z tekstów zbyt brutalne obrazy rzeczywistości gettowej, zbyt mocne sformułowania dotyczące fizjologii czy erotyki. Ale wygładzanie tych tekstów powodowało automatycznie wygładzanie tamtej rzeczywistości. A przecież ona była dużo bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać.
Ringelblum bardzo dbał o to, żeby materiały Archiwum odpowiadały pewnym jego wyśrubowanym standardom. Była powołana specjalna komisja, zespół składający się z kilku osób, które czytały teksty, zanim Ringelblum je zatwierdził i przyjął do Archiwum. W rzeczywistości wiele tekstów przeszło, które dziś są może bardziej kontrowersyjne, niż w tamtym momencie. Ringelblum jednak myślał w innych kategoriach, kategoriach historyka, który chciał oddać tę rzeczywistość jak najbardziej obiektywnie. Getto było jego rzeczywistością, więc nie miał tego problemu, który mieli powojenni historycy Holokaustu, zwłaszcza ci w komunistycznej Polsce i w NRD. Do końca nie wiemy, czy to był ich osobisty problem, czy może raczej problem rzeczywistości politycznej, która wtedy bardzo mocno oddziaływała.
Joanna Nalewajko-Kulikov W przypadku tekstów Ringelbluma tłumaczenie Rutkowskiego brzmi dziś nieco archaicznie, pewnych rzeczy się już nie mówi, bądź mówi inaczej. Agata Kondrat oddała przekład w stanie surowym, tak było ustalone, a ja się zastanawiałam, czy powinno się to jednak podszlifować językowo, czy mam prawo zmieniać język Rutkowskiego, który był z tego samego środowiska, co Ringelblum — polsko-żydowskiej inteligencji. Podejrzewam, że polszczyzna Ringelbluma była bliższa polszczyźnie Rutkowskiego, niż naszej. W końcu doszłam do wniosku, że to tłumaczenie brzmiałoby dzisiaj archaicznie. Gdyby to był tekst oryginału, to co innego. Ale tłumaczenie musi być jasne dla ludzi, którzy czytają tu i teraz. Poza tym tamten przekład był bardzo schrystianizowany, zamiast Pesach była Wielkanoc, zamiast bar micwy — konfirmacja. Dziś się już od tego odchodzi w tłumaczeniach.
Prace nad pierwszym tomem to połowa lat 90. W 1995 r. Ruta Sakowska opracowała koncepcję podziału dokumentów Archiwum na poszczególne tomy przyszłej edycji. W 1997 r. ukazał się pierwszy tom pełnej edycji, a także w krótkim czasie przygotowano do druku dwa następne. W celu przyspieszenia prac edytorskich Feliks Tych, dyrektor ŻIH od 1996 r., zdecydował o przygotowaniu w pierwszej kolejności nowego inwentarza kolekcji, powierzając to zadanie zespołowi, na czele którego stanął prof. Tadeusz Epsztein. Prace przygotowawcze nad nowym inwentarzem rozpoczęto w końcu 2000 r. Wiosną 2001 r. zostały wprowadzone pierwsze opisy archiwalne dokumentów z pierwszej części Archiwum. W maju 2003 r. zakończono opracowywanie indeksów do inwentarza. W latach 2009–2010 wprowadzono ostatnie dalsze uzupełnienia i poprawki do edycji inwentarza w jęz. polskim. Na początku 2007 r. dyrektorem ŻIH została dr Eleonora Bergman, która przystąpiła do stworzenia nowego zespołu redakcyjnego serii. [6]
Tadeusz Epsztein Nie mógłbym się tego podjąć bez pomocy Ruty Sakowskiej. Wiele rzeczy mnie nauczyła, m.in. wprowadziła w tajniki Archiwum Ringelbluma, nauczyła dostrzegać różne problemy w dokumentach, wreszcie zachęciła do opanowania podstaw jidysz. Ona opublikowała niewiele tekstów, gdzie jest podpisana jako tłumacz, ale to jest mylące, bo poprawiała również teksty tłumaczone przez innych. Jej udział w tym jest znaczny.
Eleonora Bergman Pierwszy tom pełnej edycji Archiwum Ringelbluma został skomponowany przez dr Rutę Sakowską. To była jej idea, że trzeba zacząć wielotomową edycję od dokumentów, które najsilniej przemawiają do człowieka, czyli od prywatnych listów, mikrohistorii. Drugi tom — dokumenty dotyczące dzieci i tego, co się z nimi działo — też był jej autorskim pomysłem. Materiały do tomu trzeciego wybrał i ułożył prof. (wtedy jeszcze doktor) Andrzej Żbikowski, który był zainteresowany tym, co się działo na Kresach po wybuchu II wojny światowej. Z kolei tom czwarty obejmujący spuściznę Geli Seksztajn, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami opracowała Magdalena Tarnowska.
Zrąb nowego inwentarza, nad którym pracował prof. Epsztein, był gotowy w 2000 r. Byłam już wtedy bardzo zaangażowana w te prace i doszłam do wniosku, że dysponując inwentarzem możemy inaczej podejść do planowania pełnej edycji. Początkiem tych prac było przygotowanie tomów terytorialnych (obejmujących dokumenty dotyczące całego terytorium Polski okupowanego przez Niemcy — czyli poza Kresami – Generalne Gubernatorstwo i tereny wcielone do III Rzeszy) przez Martę Janczewską, jeszcze pod okiem Ruty Sakowskiej.
Tadeusz Epsztein Osobą, która mnie wciągnęła do pracy nad pełną edycją była dr Eleonora Bergman. To nasz wspólny projekt. Najtrudniejsze było zorganizowanie siatki tłumaczy. Myśmy mieli z tym wielki problem, mimo że dysponowałem kontaktami do wielu osób, które pomagały w tłumaczeniach z jidysz i hebrajskiego podczas prac nad inwentarzem. Jednak przy opracowaniu dokumentów do inwentarza wystarczały podstawowe informacje, tutaj natomiast potrzebne były porządne przekłady. Naszym filarem była Sara Arm, nie była jednak w stanie przełożyć tak wielkiej liczby dokumentów. Współpracowała z nami cały czas, do końca.
Sara Arm Pierwszy raz usłyszałam o projekcie w Żydowskim Instytucie Historycznym, na korytarzu — to było bardzo dawno temu. Michał Friedman powiedział, że trzeba zacząć tłumaczyć Archiwum Ringelbluma. Wiedziałam, że mało kto w Polsce wie, co to jest. Pomyślałam sobie: ja muszę to tłumaczyć! Będę mogła nareszcie, robić coś, co uważam za bardzo ważne.
Eleonora Bergman W 2007 r. zabraliśmy się z Tadeuszem Epszteinem za planowanie pełnej edycji i zdobywanie na nią pieniędzy, ale już na innej zasadzie – dla materiałów wybranych systematycznie. W tym czasie Inwentarz był w fazie druku w Waszyngtonie. Powstała wtedy tabela obejmująca wszystkie materiały Archiwum Ringelbluma z adnotacją o typie materiału i innymi podstawowymi informacjami. Równocześnie udało się zdobyć pieniądze z Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej — dzięki temu mogliśmy przygotować tomy „terytorialne”. Z kolei dzięki funduszom uzyskanym z Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej mogliśmy podjąć systematyczne tłumaczenia. Te prace toczyły się równolegle. Wtedy też zaczęliśmy szukać tłumaczy, tworzyć bazę osób zaangażowanych w tę edycję. Dzięki temu, że część materiału była już przełożona przez Sarę Arm w ramach współpracy z „Kartą”, tom 5. (Getto warszawskie. Życie codzienne) mógł się ukazać w miarę szybko. Bardzo dla nas szczęśliwym zbiegiem okoliczności było powstanie Polskiego Towarzystwa Studiów Jidyszystycznych. Z tego kręgu pochodzi część naszych tłumaczy, m.in. Joanna Nalewajko-Kulikov, Bella Szwarcman-Czarnota, Agata Kondrat, Agnieszka Żółkiewska, Marek Tuszewicki, Karolina Szymaniak. To był prawdziwy przełom, jeśli chodzi o tłumaczenia — okazało się, że jest cała nowa grupa ludzi, którzy mogą się takich zadań podjąć, w tym także Monika Polit i Marcin Urynowicz. Dodatkowym ułatwieniem było to, że od 2008 r. wszyscy mogli już pracować na dokumentach zeskanowanych. To był fenomenalny zbieg okoliczności. Gdy na początku 2012 roku wystąpiliśmy o pieniądze na pełną edycję w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki, było już wiadomo, że mamy tłumaczy i redaktorów do kolejnych tomów.
Magdalena Siek To była bardzo intensywna praca przez parę lat, bo bardzo szybko szliśmy z tomami. Tłumaczy brakowało, na początku właściwie była tylko Sara Arm. Do redagowanych przeze mnie tomów (8. i 9.) tłumaczenia robiła Sara. Jako że w większości były to rękopisy, dobrze było, aby spojrzała na to jeszcze druga osoba – to pozwala rozwiać wiele wątpliwości, wprowadzić poprawki. Tak zostałam wciągnięta do tego projektu. Pracując nad redakcją swoich dwóch tomów, sprawdzając tłumaczenia Sary i porównując je z oryginałem, zapoznałam się na tyle dobrze z tekstami, że potem również zabrałam się za tłumaczenia dla innych.
Tadeusz Epsztein Goniły nas terminy, bo od samego początku zakładaliśmy pełną edycję. W zaplanowanym tomie musiały znaleźć się wszystkie dokumenty z danego zakresu tematycznego. Głównym problemem były tłumaczenia z jidysz, bo tych dokumentów jest najwięcej. Tłumaczy szukaliśmy w Polsce i za granicą. Wiele osób nie chciało pracować na rękopisach, a my przecież dysponowaliśmy głównie rękopisami bądź maszynopisami, które były zniszczone, wymagały ponadprzeciętnej znajomości języka.
Eleonora Bergman Spośród pracowników ŻIH Piotr Kendziorek tłumaczył teksty niemieckie, Magdalena Siek, która tłumaczyła teksty żydowskie (jidysz), zrobiła ogromną robotę, naprawdę fantastyczną. Tak tworzyła się grupa osób pracujących nad Archiwum. Większość dotrwała do końca w różnych konfiguracjach. Ci sami tłumacze pracując nad kolejnymi tomami musieli się wgłębić w różną problematykę. Bardzo ważna jest nie tylko sama znajomość języka, ale również znajomość realiów. Było po drodze kilka osób, które przetłumaczyły pojedyncze dokumenty, głównie z kręgu PTSJ.
Magdalena Siek Teksty w Archiwum są bardzo różnorodne. Literatura piękna, pisma urzędowe, sprawozdania – napisane specyficznym językiem. Nie każdy, kto jest dobrym tłumaczem literatury pięknej, dobrze czuje realia historyczne.
Marek Tuszewicki Oprócz tekstów literatury wysokiej, bądź aspirującej do wysokiej, mamy w 26. tomie (Utwory literackie z getta warszawskiego) teksty zbierane na ulicach, etnohumor, żarty, piosenki ludowe czy legendy. One wszystkie tworzą osobną kategorię źródła, są niezwykle interesujące ze względu na obraz społeczności zamkniętej w getcie, zwłaszcza grup, które były rzadko dopuszczane do głosu — Żydów ortodoksyjnych, Żydów prostych i nieznających za bardzo języka polskiego. Ich różne przeświadczenia, mity, powiązania symboliczne tego, co przeżywają z ich światem, wyobrażeniami, religią – to są rzeczy niezwykle ciekawe. Robi wrażenie obecność w ich języku faktografii, wydarzeń wojennych, które toczą się równolegle. Ich świadomość bitew rozgrywanych na Dalekim Wschodzie, czy w północnej Afryce, przy jednoczesnym fakcie pozostawania zamkniętymi w dzielnicy w Warszawie może zaskakiwać. Kruszy wizję getta jako miejsca odciętego od świata, kompletnie odseparowanego od rzeczywistości.
Marta Dudzik-Rudkowska Tłumaczyłam przedwojenne podręczniki Kalonimusa Szapiry, cadyka z Piaseczna, przeznaczone dla młodzieży chasydzkiej, która dopiero rozpoczyna swoją mistyczną drogę z judaizmem. Jest to próba uchronienia tej młodzieży przed pokusami zewnętrznymi, przywrócenia duchowości chasydzkiej wymiaru, który będzie do młodych trafiał.
Monika Polit Jestem z Łodzi, zajmuję się badawczo tym tematem, dlatego pierwszy tom, który powstał pod moją redakcją i w moim tłumaczeniu, był poświęcony Żydom łódzkim. Archiwum Ringelbluma gromadziło materiały, które powstały w Łodzi w 1939 r. i na początku 1940 r. Wielu mieszkańców, a właściwie więźniów, getta łódzkiego — przede wszystkim z warstwy urzędniczej, ale też akolitów Mordechaja Rumkowskiego — uciekło do Warszawy i zabrało ze sobą cenne dokumenty z okresu przed i tuż po utworzeniu getta. Są to przede wszystkim teksty zarachowania kancelaryjnego (ogłoszenia), ale również literatura dokumentu osobistego: reportaże, sprawozdania. Interesowało mnie to ze względu na moje prace, więc cel był i praktyczny i holistyczny – chciałam dopełnić wydawnictwa, nad którymi wcześniej pracowałam, wiedzą, której zdobycie umożliwia nam Archiwum Ringelbluma. Tak to się zaczęło.
W przypadku tomu poświęconego Perecowi Opoczyńskiemu było tak, że kilka lat wcześniej na prośbę Barbary Engelking przygotowałam Reportaże Pereca Opoczyńskiego — teksty, które uchodzą za ukoronowanie jego pracy dziennikarskiej i reportażowej. W związku z tym naturalnym było dla koordynatorów pełnej edycji Archiwum, że mogłabym zająć się opracowaniem spuścizny Pereca Opoczyńskiego.
Piotr Kendziorek W tekstach niemieckich miałem do czynienia z oficjalnymi pismami urzędowymi — Niemców, pismami rad żydowskich – i osobistymi – relacjami, listami, bo był taki przepis, że trzeba było listy wysyłać po niemiecku. W przypadku tych drugich występowały dwa typy tekstów: pisane przez osoby niemieckojęzyczne, zwykle Żydów z Niemiec, Austrii, czy z Czech — ludzi dobrze znających i na co dzień posługujących się językiem niemieckim. Były też teksty pisane przez polskich Żydów – korespondencja, podania, pisma urzędowe – w których zdarzały się błędy, problemy z gramatyką, nietypowe konstrukcje, jidyszyzmy.
Eleonora Bergman W Archiwum Ringelbluma większość dokumentów jest po polsku żydowsku, reszta – po niemiecku i hebrajsku. Ale np. w tomie o Kresach jest również rosyjski, ukraiński, białoruski i to pokazuje pewną specyfikę komunikacji na tych terenach.
Pracą bardzo trudną okazały się przekłady z hebrajskiego, np. przy tłumaczeniu przedwojennych opowiadań Pereca Opoczyńskiego. Otóż większość współczesnych Izraelczyków po prostu ich nie rozumie. Trochę wiemy o tym, jak ewoluował język hebrajski, ale to, że aż do tego stopnia nie potrafią tego języka sprzed kilkudziesięciu lat zrozumieć, to było dla mnie szokujące. Na szczęście pomogli nam przy tym Agnieszka Jawor-Polak, Daria Boniecka-Stępień i Karol Becker.
Tadeusz Epsztein Kolejna sprawa, z której początkowo nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę – jidysz to język bardzo zróżnicowany, złożony z różnego typu dialektów, np. teksty rabina Huberbanda mają równoległą warstwę hebrajską. Słownictwo hebrajskie jest związane z kręgiem kulturowym, w którym on funkcjonował. Takim językiem posługiwały się środowiska religijne, wykształcone. To jest warstwa, której tłumacz znający tylko jidysz, bądź mający jedynie podstawy hebrajskiego, w ogóle nie zrozumie. Bardzo kompetentną tłumaczką jest Ania Ciałowicz, która robiła dla nas Huberbanda i bardzo wiele pracy włożyła w ten przekład. Bardzo ważna była też pomoc Blanki Góreckiej, hebraistki świetnie znającej tę sferę kultury religijnej żydowskiej. Przekład może być poprawny, ale bez komentarzy dużo straci, nie będzie widać tej drugiej, równoległej i bardzo ważnej warstwy.
Do innych tekstów potrzebni byli tłumacze potrafiące wczuć się w język potoczny, pojawiający się często w relacjach. Pani Sara Arm i Ruta Sakowska wychowały się w kulturze jidysz, uczyły się jidysz jako dzieci, miały wyczucie języka. Potrafiły wyciągnąć niuanse. Mówiły: to nie jest to! To zupełnie coś innego! Dla kogoś młodego te rzeczy są nie do wyłowienia. Dużym przedsięwzięciem translatorskim była też prasa.
Kolejny temat to przekłady hebrajskie. Wbrew logice, bo z racji na to, że jest językiem funkcjonującym, powinno być nam łatwiej znaleźć tłumaczy. Tymczasem mieliśmy z tym ogromne problemy. Kilka osób pracowało z nami dłuższy czas, np. Agnieszka Jawor-Polak, która oddała wysokiej klasy tłumaczenie opowiadań Opoczyńskiego. Marta Dudzik-Rudkowska i Regina Gromacka przełożyły tekst niewiarygodnie trudny — pisma rabina Szapiro.
Marta Dudzik-Rudkowska Dla mnie było to ogromne wyzwanie, trudna praca, a jednocześnie bardzo ważna zawodowo. Dzieła Kalonimusa Szapiry są wyjątkowe pod wieloma względami: językowym, literackim, ale też poznawczym. Napisane są hebrajszczyzną rabiniczną, z którą tłumacz współczesnego hebrajskiego rzadko ma do czynienia i która nawet dla współczesnych Izraelczyków bywa niezrozumiała, ponadto pojawiają się fragmenty w jidysz i po aramejsku. Teksty traktują o pojęciach i zjawiskach, które w polskim mikrokosmosie nie występują – mistycyzm żydowski jest nam raczej obcy, więc trzeba szukać nowej formuły na ujęcie tego wszystkiego po polsku. Wiele zawdzięczam profesorowi Maciejowi Tomalowi, który wspierał moją pracę nad tym przekładem.
Agnieszka Żółkiewska Lwia część utworów literackich zamieszczonych w 26. tomie pełnej edycji po raz pierwszy ujrzała światło dzienne i ukazała się w języku polskim. Są to pionierskie tłumaczenia. Tym, co niewątpliwie ułatwiało nam pracę, zwłaszcza w przypadku tekstów jidysz, była bliskość tego języka i polszczyzny. W tekstach młodszych współpracowników Ringelbluma, literatów, polszczyzna pojawia się bardzo często, w zaskakujących miejscach i formach — przede wszystkim jako neologizmy, które nie istniały wcześniej w języku jidysz. Na przykład Skałow – to jest pseudonim prozaika, który nazywał się Lejb Truskałowski – stworzył szereg nowych słów, począwszy od czasowników, takich jak kurczen zich, czyli kurczyć się, po bardziej oczywiste zapożyczenia jak dlonies (dłonie), slojez (słoje). Jego jidysz jest bardzo głęboko zanurzony w polszczyźnie, widać wyraźnie, że te słowna nieuchronnie mu się nasuwały przy pisaniu, że funkcjonował w obu językach.
Przenikanie się tych języków widać także w tak zaskakującym tekście literackim jak Kuplety więzienne – jest on zapisany alfabetem łacińskim w jidysz, ale jeśli się przyjrzymy oryginałowi, widać wtręty polskie. Ten tekst powstał w Gęsiówce, słynnym więzieniu na terenie getta, gdzie spotykali się ludzie różnych języków i ich języki tam się mieszały.
Języki w Archiwum Ringelbluma pojawiają się też w roli komicznej – zabawa jidysz i polskim, relacjami między nimi, pojawia się w komedii Jurandota Miłość szuka mieszkania. W sztuce tej zostały ze sobą skonfrontowane dwie grupy językowe – mówiąca w jidysz i po polsku, i został także przeprowadzony „test” na tej mówiącej po polsku ze znajomości jidysz. Jest to humor językowy, ale specyficznie gettowy. I znowu, żeby go zrozumieć, trzeba znać realia. Bawić się tym tekstem i zrozumieć go w pełni można pod warunkiem znajomości obu języków. Komedia Jurandota jest również niezwykłym świadectwem stosunków panujących w getcie między zasymilowanymi i niezasymilowanymi Żydami.
Joanna Nalewajko-Kulikov Teksty Archiwum są bardzo wymagające ze strony tłumacza. Pisali je zwykli ludzie, czasem tak, jak mówili. Nie przyszło im do głowy, że kiedyś będzie to czytał ktoś posługujący się innym językiem, nieznający specyficznego słownictwa czy żargonu typowego dla danej dziedziny czy miejsca zamieszkania. Trzeba mieć wiedzę ogólną o tym, co się działo w getcie, żeby wiedzieć, o czym piszą ci ludzie.
W Ringelbumie też jest parę fragmentów, w których nie wiadomo do końca, o co chodzi. Część została napisana kryptonimem, szyfrem, ale zdarzają się słowa, z którymi również wcześniejsi wydawcy mieli problem. Pojawia się np. słowo asurejka, które jest podkreślone, czyli wiemy, że inni też mieli wątpliwości, jak je przełożyć. Nawet w wersji jidyszowej dodano w nawiasie kwadratowym znak zapytania. Wiadomo, że chodzi o jakąś formę kwestowania, ale nie znamy szczegółów. W edycji hebrajskiej pojawia się w przypisie sugestia, że może chodzi o ludowe określenie kwestowania na potrzebujących, ale nie udało mi się jej potwierdzić.
Ringelblum nie pisał dziennika, to są jego notatki dla pamięci, warsztat historyka. Materiał, na postawie którego chciał potem napisać książkę. Wiadomo, jak to jest z takimi notatkami. Mają być zrozumiałe tylko dla nas. Taki przykład: pisząc w jidysz zaimek osobowy zastępował imiesłowem czasu przeszłego, który jest identyczny gramatycznie dla każdej osoby w czasie przeszłym, czyli np. gezen może znaczyć: widziałem, widzieliśmy, widziano, a w tłumaczeniu polskim trzeba podjąć decyzję. Agata najczęściej stosowała 3. osobę liczby pojedynczej albo ogólnie, że widziano kogoś, idąc zresztą tropem Rutkowskiego. To było najbezpieczniejsze.
Ringelblum był bardziej spolonizowany, niż nam się wydaje. Pisze w jidysz, to jego ideologiczny wybór, ale jemu bardzo mocno z tyłu głowy brzmi język polski. Jak musi coś szybko odręcznie zanotować, to często robi to po polsku. To też jest ciekawy przyczynek do wielojęzyczności, która komplikuje bardzo zadanie tłumacza.
Marek Tuszewicki Teksty ludowe są często niezwykle lapidarne. Żarty, porównania czy przysłowia są zwykle tak silnie osadzone w kontekstach, że ktoś, kto ich nie zna, po prostu tego nie rozumie. Musieliśmy włożyć bardzo wiele energii, aby zidentyfikować, o czym tak naprawdę jest mowa. Myśmy nie pracowali nad tym tylko z Agnieszką Żółkiewską, pomagała nam pani Sara Arm, po której odziedziczyłem kilkadziesiąt stron wstępnego przekładu różnych żartów. Część z nich była przetłumaczona znakomicie, a część musiałem poprawić, gdy odnajdywałem inne znaczenie, inne powiązania. Jestem przekonany, że to, co najważniejsze, te fragmenty, które wnoszą najwięcej do naszej wiedzy, udało nam się wydobyć i pokazać polskiemu czytelnikowi. Mam nadzieję, że nie zatraciliśmy zbyt wiele z tego materiału. Generalnie jestem zadowolony z tego, co udało nam się osiągnąć, ponieważ skala wyzwania była ogromna.
Monika Polit Reportaże Opoczyńskiego są prawdziwym wyzwaniem translatorskim. Autor sięga po dialektalną frazę, ale też po żargon lub język półświatka. Te języki nie zostały zarachowane, skodyfikowane. Mamy oczywiście wczesne prace poświęcone temu gatunkowi, rejestrowi języka przygotowane przez Żydowski Instytut Naukowy w Wilnie, ale to nie wystarczało. Moimi konsultantami byli nauczyciele języka i ludzie, którzy w tym języku się wychowali — dzisiaj są to osoby już bardzo zaawansowane wiekiem – ale oni też nie bardzo mogli mi pomóc ze względu na to, że nie operowali akurat tym rejestrem. To naturalne, że nie każdy zna żargon więzienny czy przemytniczy. Musiałam zatem czasami posiłkować się domysłem. To były prawdziwe kłopoty translatorskie, ale też wielka przyjemność, ponieważ im trudniej, tym to zadanie wydaje się ciekawsze.
Marta Dudzik-Rudkowska Bardzo dużo czasu zajęło nam szukanie odpowiedników w języku polskim dla słów hebrajskich, ustalenie glosariusza polskich pojęć. Często w tłumaczeniach tego typu tekstów używa się pojęć hebrajskich w transkrypcji. Pojęcia, z którymi mamy do czynienia w mistyce, są bardzo określone i czasami trudno je oddać w obcym języku — stąd zastosowanie słów hebrajskich w wielu opracowaniach. My poszliśmy w innym kierunku. Przyjęliśmy założenie, że tekst ma być zrozumiały dla czytelnika, który nie zajmuje się judaizmem czy chasydyzmem. Staraliśmy się w związku z tym uczynić go bardziej opisowym niż hasłowym. Przytaczamy pojęcia w transkrypcji z hebrajskiego, ale staraliśmy się również znaleźć im polskie odpowiedniki w miarę oddające intencje autora. Między innymi dlatego sprzeciwiałam się korzystaniu wyłącznie z przekładu Biblii Tysiąclecia, która jest przyjęta jako podstawa do cytatów w pełnej edycji. Udało się przekonać prof. Epszteina i dr Bergman, że tutaj po prostu nie ma takiej możliwości. Biblia Tysiąclecia przyjmuje interpretację różną od żydowskiej, musieliśmy więc korzystać z przekładów oddających intencje autora. Są też przekłady własne, jako że nie zawsze dało się znaleźć tłumaczenie, które tej intencji odpowiada. Fragmenty te zostały oczywiście oznaczone w polskim tekście.
Bella Szwarcman — Czarnota Jeśli chodzi o terminologię religijną, to nie nastręczała kłopotów. Trudniej mi było z hebraizmami. Z natury rzeczy było ich wiele, ponieważ tłumaczyłam prasę syjonistyczną. Czytałam wtedy sporo na własną rękę o różnych kibucach, odmianach kibuców, przedtem się tak szczegółowo tym nie zajmowałam. To było dla mnie szalenie ciekawe.
Piotr Kendziorek W przypadku pism rad żydowskich lub urzędowych pism niemieckich mamy kwestię oddania specyfiki ówczesnego języka biurokracji nazistowskiej. Prawie zawsze występują w nich odniesienia do kodeksów prawnych, zwykle sygnalizowane różnymi skrótami, które trzeba rozszyfrować. Do tego dochodzą funkcje niemieckich urzędów, hierarchie wojskowe – tłumacz musi zdecydować, czy oddawać to po polsku.
Korespondencja często dotyczyła spraw gospodarczych, produkcji w getcie. Były wymieniane różne typy produktów, półproduktów, surowców – bardzo specjalistyczne słownictwo, np. rodzaje butów, które w wielu wypadkach wyszło z obiegu. Język niemiecki daje możliwość tworzenia precyzyjnych określeń przez łączenie poszczególnych wyrazów, co w polskim powoduje trudność znalezienia precyzyjnego odpowiednika. Ogromną pomocą był PRL-owski dwutomowy „Wielki słownik niemiecko-polski” zawierający całe słownictwo od XIX wieku do lat 60. Tych słów nie ma ani w słownikach internetowych, ani w aktualnym, największym słowniku PWN-owskim.
Magdalena Siek Wielu tłumaczy od razu odmawiało współpracy, kiedy dowiadywali się, że teksty są rękopiśmienne. Wielu uważa, że rękopis jest trudniejszy do przetłumaczenia. Jednak jeśli coś jest w maszynopisie, wcale nie znaczy, że jest łatwiej — pisząc ręcznie autor nie popełnia literówek, może ew. zrobić błędy ortograficzne. Choć rzeczywiście, niektóre rękopisy są trudne, np. Rachela Auerbach miała trudny charakter pisma. Jej teksty nie są łatwe do odczytania zarówno po polsku, jak i po żydowsku. To samo Hersz Wasser, on w dodatku używał różnych skrótów, kropek, kreseczek, myślników, które nie wiadomo, co tak naprawdę oznaczały.
Sara Arm To była trudna, żmudna praca. Tłumaczyłam z rękopisów. Opowieści zwyczajnych ludzi, którzy uciekali przed śmiercią. Czasem w ogóle nie można było nic odczytać, a nad jednym słowem trzeba było siedzieć całymi dniami. A co mnie pchnęło naprzód w tym wszystkim? W jidysz, poza hebrajskim, są zapożyczenia z wielu innych języków, którymi posługiwali się mieszkańcy krajów, w których żyli również rozproszeni po świecie Żydzi, jak np. języki słowiańskie, litewski a nawet francuski. Kiedyś siedziałam przy słowie, które nie przypominało żadnego innego; przeczytałam je na głos i od razu wiedziałam. To mi pomagało.
Eleonora Bergman Z jednej strony, trudniej czytać rękopisy, z drugiej zaś mamy w Archiwum odbitki hektograficzne, które są koszmarne – farba się rozlewała, odbijała się poprzednia strona, to wszystko było przecież robione w strasznych warunkach. A niektóre rękopisy są wspaniałe, bardzo pięknie pisane. Poza tym można się przyzwyczaić do niektórych charakterów pisma. Jeśli nie ma uszkodzeń, nie jest to takie straszne. Zmorą wszystkich tłumaczy są teksty Hersza Wassera, zarówno polskie, jak i żydowskie (był doskonale dwujęzyczny). Miał koszmarny charakter pisma. Robiliśmy wspólnie z Tadeuszem Epszteinem transkrypt polskiego tekstu Wassera i nie zdołaliśmy wszystkiego odczytać. Wasser robił skróty, pewne słowa zastępował myślnikami. Po wojnie dodawał swoje notatki pisane po polsku i w jidysz. Inny autor ze strasznym charakterem pisma to Chaskiel Wilczyński. Magdalena Siek tłumaczyła jego teksty żydowskie, a polskie przepisywaliśmy wspólnie z Tadeuszem Epszteinem. To było piekielne zupełnie.
Monika Polit Tłumaczenie jest wymagające, trzeba mu poświęcić dużo czasu, tym bardziej, że większość tekstów to rozmaicie zachowane rękopisy, choć dzięki zabiegom konserwatorskim wykonanym w ŻIH udało się odczytać wszystkie pisma Opoczyńskiego. W przypadku tomu łódzkiego tylko niewielkie fragmenty nastręczały drobnych kłopotów, więc liczba opuszczeń jest nieduża.
Marta Dudzik-Rudkowska Przedwojenne podręczniki Szapiry były przepisywane przez skrybę, przygotowane do druku, dlatego są bardzo schludne i kaligraficzne. Natomiast dopiski Szapiry na marginesie były ogromnym wyzwaniem. Część kazań Szapiry [7] została przepisana, potem najwyraźniej sytuacja się skomplikowała i rabin pisał sam, a jego charakter pisma jest niemal nieczytelny. Myślę, że to nie jest zadanie dla polskiego naukowca, tylko dla kogoś, dla kogo hebrajski jest językiem pierwszym, dlatego też edycję [1] przygotował Daniel Reiser, zresztą zrobił to fantastycznie. To ogromna praca. Jest tam też cała masa poprawek, dopisków w różnych miejscach, skreśleń, podkreśleń i to wszystko zostało uwzględnione w edycji Daniela. Trwałoby zbyt długo, gdybyśmy sami chcieli pracować nad rękopisami, bo nawet Danielowi zabrało to kilka lat.
Przy pracy z rękopisem jest tak, że najpierw trzeba go spisać, potem dopiero można zacząć nad nim pracę tłumaczeniową. Możemy sobie zakładać, że zrobimy np. stronę dziennie, ale czasami to będzie pół zdania, bo cały dzień zajmuje poszukiwanie znaczenia jakiegoś słowa. A potem się okazuje, że to np. literówka, bo źle odczytaliśmy rękopis.
Magdalena Siek Jeśli nie można czegoś odczytać, wtedy trzeba skonsultować się z innymi tłumaczami, ew. przełożyć z odpowiednim komentarzem w przypisie albo zostawić nieodczytane licząc, że ktoś za parę lat do tego sięgnie i coś zaproponuje.
Wiele tekstów znajdujących się w Archiwum Ringelbluma było kopiowanych przez współpracowników Oneg Szabat. Czytając dokumenty wykonane tą sama ręką można dobrze poznać charakter pisma danej osoby, praca nad odczytywaniem rękopisu jest potem łatwiejsza i idzie o wiele sprawniej.
Bella Szwarcman — Czarnota Tłumaczyłam prasę o nastawieniu syjonistycznym. Nastręczała wielu problemów. Teksty, które otrzymałam były dość nieczytelne, z niewyraźnym drukiem, ale miały też inne braki: dziury, zatarcia, czy też nadpalenia i trzeba było się domyślać, co tam może być napisane. To było bardzo trudne zadanie, pracowałam na trzech komputerach jednocześnie, stopniowo powiększając czcionkę.
Agnieszka Żółkiewska Wyzwaniem było rozczytanie zachowanych w różnym stanie rękopisów. Gubiliśmy bardzo często kontekst, jedno brakujące słowo czasami mogło zmienić sens całego fragmentu, stąd konsultacje, szukanie wsparcia u innych tłumaczy. W ten sposób proces tłumaczenia bardzo się wydłużał.
Piotr Kendziorek Jeśli tekst jest zniszczony, ma uraz mechaniczny, wtedy jest nie do odczytania. W większości miałem do czynienia z maszynopisaniem. W przypadku rękopisów niemieckich największym problemem jest tradycyjny typ niemieckiej kaligrafii uczonej w szkołach przed wojną. Tam kształt liter jest zupełnie inny niż obecnie. Oczywiście, tego można się nauczyć, ale pozostaje jeszcze kwestia indywidualnego charakteru pisma. Wtedy to jest podwójny problem, raz, że w tej tradycyjnej kaligrafii jest inny zapis liter, a dwa, że ktoś miał swoje zwyczaje. Czasem rezygnowałem z fragmentów, których w ogóle nie mogłem odczytać. Bywa taki typ kaligrafii, który wygląda jak szlaczek. Jeśli da się w nim odróżnić poszczególne litery, można wtedy porównywać. To zabierało najwięcej czasu.
Tadeusz Epsztein Dodatkowym elementem była kwestia identyfikacji pisma. To jest rzecz, którą podjąłem robiąc Inwentarz. Przy edycji do tego wróciliśmy. Tłumacz miał zorientować się, czy to na pewno tekst autorstwa tej osoby. Nie chodziło nawet o charakter pisma, tylko identyfikację języka, stylu.
Marek Tuszewicki Trudno wartościować poszczególne tomy, zwłaszcza, że tom literacki stanowi wyłącznie ułamek tego, co znajduje się w Archiwum. Być może świadomość, że jest się częścią tak ogromnego projektu, też odcisnęła ślad na tym przekładzie. Wiedzieliśmy, że musimy zadbać o aparat w ten sposób, aby czytelnik czuł, że jest to kolejny tom pełnej edycji Archiwum, nie był zaskakiwany nazwiskami, które się tam pojawiają czy też sytuacjami, które w innych wypadkach mógłby uznać za licentia poetica.
Bella Szwarcman — Czarnota Praca tłumacza zawsze na tym polega, że się dużo szuka. Jeśli kiedykolwiek zajmowałam się prasą, były to raczej czasopisma literackie albo bundowskie, a to była prasa syjonistyczna, aczkolwiek pisana w języku jidysz. Wiele czasu spędziłam na rozmowach z Ewą Koźmińską-Frejlak – wspólnie zastanawiałyśmy się, jak ulepszyć tekst, czy nie trzeba sformułować czegoś inaczej, prosiła o doprecyzowanie, bądź wyjaśnienie poszczególnych zdań – typowo redakcyjno-merytoryczne poprawki. Pytała, czy dane słowo zostało na pewno poprawnie odczytane.
Joanna Nalewajko-Kulikov Cwi Pryłucki był stosunkowo łatwy do tłumaczenia. Przekład robiła Agata Kondrat, ja redagowałam. Pisał bardzo ładnym charakterem pisma, więc nie było żadnych problemów z odczytaniem. Większe miałyśmy z identyfikacją niektórych osób, mnóstwo ludzi się u niego przewija.
Marta Dudzik-Rudkowska Dużo nas kosztowało wyszukanie źródeł, ponieważ Szapiro nie stosuje przypisów bibliograficznych albo stosuje je w formie szczątkowej. Nie wszędzie się udało. Doświadczenie prof. Macieja Tomala było kluczowe, pozwoliło nam wiele rzeczy odnaleźć. To była mrówcza praca. Tekst po złożeniu musiał być uzupełniony o przypisy krytyczne naświetlające źródła, z których korzystał autor, jak również pojęcia, którymi się posługiwał.
Joanna Nalewajko-Kulikov Ringelblum notuje dowcipy, powiedzonka tworzone ad hoc i czasami dopiero na którymś etapie człowiekowi przychodzi do głowy, że coś może być ze sobą powiązane. Zapisał np., że dużą popularnością w getcie cieszy się piosenka, która w polskim przekładzie zaczyna się słowami „Chłopcze, trzymaj się, nadciąga pomoc”. Nie udało mi się tej piosenki odnaleźć. A w zupełnie innym miejscu jest zanotowany dowcip, oderwane zdanie, że już po zajęciu Francji Roosevelt wysłał depeszę do Pétaina „Chłopie, trzymaj się”. Dopiero potem przyszło mi do głowy, że to jest chyba aluzja do tej piosenki i że najprawdopodobniej na tym polega dowcip. Nagle coś się łączy. W dalszym ciągu nie wiemy, o co chodziło z tą piosenką i dlaczego to miało być zabawne. To jest też trudne w tego typu zapiskach – że jest coś wyrwane z kontekstu i nie wiadomo, o co chodzi.
Dodatkowa trudność to identyfikacja osób. Bardzo się cieszyłam, że opracowuję Ringelbluma pod koniec całego projektu, bo wiele osób zostało już zidentyfikowanych. Ogromnym plusem tej edycji w porównaniu z wcześniejszymi wydaniami Ringelbluma jest to, że udało się ustalić tożsamość mnóstwa osób – dzięki temu, że występują w innych dokumentach Archiwum, bądź w zdigitalizowanych dokumentach dostępnych w internecie. Nie zawsze ma się pewność, że jest to ta sama osoba, czasem zgadza się tylko nazwisko. Moim ulubionym przykładem jest pani Mokrska, która długo funkcjonowała bez imienia, a w jednym z tomów Archiwum pojawia się z inicjałem Sz. W końcu, w zdygitalizowanej prasie przedwojennej udało mi się odnaleźć informację, że miała na imię Szulamit.
Katarzyna Person Inwentarz jest na bieżąco uzupełniany – w końcu mamy całość, teksty zostały przetłumaczone. Dzięki temu, że robimy tłumaczenia od początku, wiemy, co naprawdę w tych dokumentach się znajduje. Wciąż dowiadujemy się nowych rzeczy o tekstach. Treść niektórych dokumentów jest inna, niż na początku myślano. Stąd tak wartościowa jest ta praca.
Eleonora Bergman To, co się z różnych powodów nie zmieściło w innych tomach, znajdzie się w tomie uzupełnień (38.). Będzie w nim tabela, dzięki której każdy będzie mógł się zorientować, w którym tomie znalazł się konkretny dokument.
Marek Tuszewicki Przyznam, że do niektórych przekładów jestem przywiązany. Są dla mnie ważne osobiście. Przeżywałem je głęboko w momencie, kiedy pracowałem nad rękopisami — miałem do dyspozycji nie tylko tekst, który później szedł do druku, ale też jego palimpsest, różne jego poprzednie warianty. I to robiło ogromne wrażenie. Akurat przyszło mi pracować na utworach Icchaka Kacenelsona, które są naładowane potężną energią. Myślę, że nie potrzebowałbym specjalnej zachęty do tego, żeby je tłumaczyć ponownie.
Chyba dla większości tłumaczy tego rodzaju utworów literackich tym, co wynagradza cały wysiłek, jest świadomość, że jest się współtwórcą przekładu i że można przeżyć pewne emocje razem z autorem, w ten sposób oddając mu honor i cześć i przedłużając ślad po nim. Oczywiście były tu też emocje bolesne, zwłaszcza w kontekście utraty bliskich, tragedii rodzinnej, bardzo osobistej, ujętej w rymy czasami bardzo proste, wręcz — bym powiedział — za proste, jak na utwór, którym można by się chwalić. Natomiast wiem, i to też starałem się oddać w moich przekładach, że to nie były teksty pisane po to, żeby je następnie w sposób próżny i artystowski przerabiać. One wynikały z konieczności tego, co się działo wokół i co się działo w tym człowieku, w tym autorze.
Marta Dudzik-Rudkowska Najbardziej jestem przywiązana do tekstu, który nie jest tekstem pedagogicznym – pojawia się jako ostatni w tomie 25., ma formę zapisków na różne tematy. Jest zatytułowany „Nakaz i ochotne spełnienie”. To tekst bardzo intymny. Widać w nim nie tylko wielkiego cadyka, który jest wzorem dla swoich chasydów, ale przede wszystkim wyjątkowego człowieka – ojca, który opowiada o zmaganiach swojego dziecka z cierpieniem. Jestem z tym tekstem związana osobiście. Gdy nad nim pracowałam, bywały momenty, że musiałam zrobić sobie przerwę. Potrzebowałam momentu na oddech, na przetrawienie tego ogromnego ładunku emocjonalnego, który ze sobą niesie. Mam taką zasadę, że po wykonaniu tłumaczenia odkładam je na chwilę, żeby się uleżało, i wówczas na chłodno czytam ponownie – ale muszę powiedzieć, że przy drugim i trzecim czytaniu ten tekst jest równie wzruszający, robi ogromne wrażenie.
Agnieszka Żółkiewska Ciekawym dla mnie, jako tłumaczki, doświadczeniem językowym były zmagania z tekstami folklorystycznymi. Stopień trudności przekładu w tym przypadku był bardzo wysoki ze względu na różne gry językowe, kalambury, które się w tych tekstach pojawiały, a także ze względu na bardzo silne odniesienia do żydowskiej literatury religijnej oraz do rzeczywistości przedwojennej. Można powiedzieć, że granica między światem przed gettem i w getcie była wtedy bardzo cienka, wymagało to od nas intensywnych poszukiwań, zrozumienia kontekstu dowcipów, zagadek, anegdot, które się tam pojawiały.
Marta Dudzik-Rudkowska Zupełnie innym elementem jest intymny kontakt z autorem. W przypadku Szapiry mamy do czynienia z postacią wyjątkową, pobożną i uduchowioną, ta charyzma jest bardzo widoczna w jego pismach.
Bella Szwarcman–Czarnota Dla mnie to było fantastyczne – i nie mam tu na myśli treści poszczególnych artykułów w prasie syjonistycznej, lecz to, że w tych strasznych warunkach ich autorzy żyli wyobrażeniami ukochanej ojczyzny, którą będą budować i wznosić i w której Żydzi będą bezpieczni. To było dla mnie szalenie poruszające i uważałam to za niezmiernie istotne. Pisarze, literaci, poeci szukali oparcia i pociechy w twórczości własnej i innych pisarzy. Ci zaś, którzy pisali do prasy syjonistycznej, żyli tą idealną rzeczywistością, którą kiedyś stworzą lub która już powstaje w Ziemi Izraela. I za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że są jakieś nużące fragmenty, myślałam sobie: jakie to jest wspaniałe i w gruncie rzeczy krzepiące, że oni się tym zajmują właśnie w takiej chwili! I ta myśl towarzyszyła mi przez cały czas.
Marek Tuszewicki Moja praca przy Archiwum miała dwojaki charakter. Z jednej strony, razem z Agnieszką Żółkiewską redagowałem tom poświęcony tekstom literackim i uczestniczyłem głębiej w pracach nad tym tomem. Tłumaczenie tekstów literackich ma zupełnie inny charakter niż dokumentów, z którymi pracowałem przy tomie o prowincji. Inaczej odbieram i przeżywam tego rodzaju utwory. Pojawia się kwestia obecności elementów sztuki i próby oddania nie tylko treści, nie tylko silnych emocji, ale też artystycznego kształtu tego, co zostało napisane. Projekt tomu literackiego był dla mnie istotny nie tylko ze względu na samo Archiwum, ale ze względu na to, co miałem możliwość poczuć.
Z drugiej strony, tłumaczenie świadectw historycznych niebędących tak silnie skumulowanymi emocjami jak w literaturze pięknej, jest właściwie pracą dokumentalisty, archiwisty, który przekłada pewne karty dziejów i czyni je ponownie czytelnymi dla odbiorcy. Bardziej postrzegam tutaj siebie jako kustosza niż tłumacza literatury.
Piotr Kendziorek Przy relacjach osobistych trzeba tłumaczyć makabryczne rzeczy. To jest litania różnych cierpień, niewyobrażalnych. Szczególnie poruszyło mnie, gdy tłumaczyłem teksty Żydów, którzy odrabiali pracę przymusową w obozach pracy. Tam strażnikami często byli Polacy. Żydzi byli strasznie maltretowani, grabieni. Pamiętam, że było to dla mnie szokujące — okrucieństwo często interesowne, związane z grabieżą, ale również bezinteresowne, będące po prostu normą. Trzeba znaleźć język, który oddawałby tę grozę. Tłumacz jednak nie może wprowadzać określeń bardziej jaskrawych niż w oryginale. Jest przekaźnikiem tekstu, zamysłu autora.
Inne są problemy w przypadku dokumentów osobistych, a inne w przypadku tekstów urzędowych. Rzadko bywało, że w ogóle nie wiedziałem, o co chodzi. Ale zawsze pojawia się pytanie: czy w polskim tłumaczeniu próbować oddać niezręczności językowe, błędy, co przy wiernym tłumaczeniu powinno mieć miejsce? W takiej sytuacji czytelnik może pomyśleć, że to ja coś pokręciłem – za każdym razem musiałbym dać przypis. Dlatego też przy drobniejszych potknięciach starałem się upraszczać, a poważne błędy wyjaśniałem. Dla tłumacza to kwestia kompromisu między czytelnością tekstu, oddaniem oryginału i tym, żeby dodatkowo nie obciążać czytelnika przypisami. Pojawiają się też kwestie wielokrotnych powtórzeń – tekst jest prawidłowo napisany, ale ktoś ma tendencję, przez nieuwagę, bądź zwyczaje językowe, że powtarza to samo słowo w sąsiadujących zdaniach. To oczywiście nie brzmi najlepiej.
A co, jeśli tłumacz nie znajdzie polskiego odpowiednika? Przyznam, że z takim przypadkiem się nie spotkałem. Jest to po prostu kwestia zasady, że nie można tłumaczyć, jeśli samemu się nie rozumie. Nawet jeśli tekst jest bezsensowny, należy zapytać: dlaczego jest bezsensowny? Dlaczego dana osoba zrobiła coś nielogicznego, popełniła błąd? Z czego to mogło wynikać? Generalnie, zawsze należy założyć, że jeżeli czegoś nie rozumiemy, błąd jest po naszej stronie.
Agnieszka Żółkiewska Kolejnym problemem, który napotyka tłumacz, zwłaszcza tłumacz tekstów literackich, jest to, że ich autorzy nigdy nie dostali szansy ich poprawienia, udoskonalenia, wystylizowania, dopieszczenia. Stąd biorą się różne problemy przy tłumaczeniu. Jak ten tekst oddać? Jak przedstawić z korzyścią dla samego autora? Jeśli tekst był niedokończony lub posiadał pewne mankamenty – stylistyczne bądź logiczne – musieliśmy podejmować pewne rozstrzygnięcia. Takie decyzje są trudne dla tłumaczy, którzy nie chcą ingerować w teksty i poprawiać autora. Ale nie były to ingerencje zmieniające sens.
Współpracownicy Ringelbluma, którzy byli wyrobieni literacko – niektórzy zawodowo parali się dziennikarstwem przed wojną — mieli więcej szczęścia niż ich koledzy po fachu przebywający w getcie, ponieważ za swoją pracę dostawali minimalne wynagrodzenie. Ale podchodzili do niej z pasją, z oddaniem. I to widać w ich tekstach: skrupulatność odtwarzania tamtej rzeczywistości, pełną empatię, a także krytycyzm kierowany pod adresem tych, którzy byli niewrażliwi na problemy getta. I to jest inne, nowe, świeże w tych tekstach, stanowiące też wyzwanie. Jesteśmy przyzwyczajeni do perspektywy nieżydowskiej. Oglądamy tragedię wojny, Holokaust zwykle oczami nie-Żydów, świadków, którzy nie mieli doświadczenia getta. Tu mamy zupełnie odwróconą perspektywę, widzimy getto od środka, oczami uwięzionych tam ludzi. To też było dla nas, tłumaczy, pewnego rodzaju wyzwaniem, ponieważ jest to inny obraz getta, bardzo martyrologiczny, poruszający do głębi, ale też pokazujący złożoność sytuacji panującej w getcie.
Marta Dudzik-Rudkowska Nad tekstami pracowałam prawie trzy lata, tłumaczyłam w sposób ciągły w weekendy, dniami i nocami. Wspominam to jako coś bardzo wycieńczającego.
Z mojej dotychczasowej pracy wynika, że żadne odczytanie tekstu, czy to dla analizy naukowej, czy dla czystej przyjemności, nigdy nie daje aż tak głębokiego kontaktu z autorem, jak czytanie dla przekładu. Dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie widziałam i to jest właśnie wymiar dodatkowego doświadczenia, które daje tłumaczenie.
Monika Polit Tłumacz to człowiek, który się wprawił w sztuce przekładu, moim zdaniem, artystycznego. Można też wykonywać ten zawód, ponieważ taka jest potrzeba, np. wiążąca się z prowadzonymi badaniami. Trudno nazwać kogokolwiek z nas tłumaczem zawodowym, czy też tłumaczem, który poświęca się tylko temu zadaniu translatorskiemu. Są to prace, które powstają przy okazji, co nie znaczy, że są wykonywane mniej pieczołowicie. Wręcz przeciwnie.
Z tłumaczami par excellence łączy nas to, że wracamy, krążymy wokół słów albo przyglądamy się temu, co jest nieczytelne, niezrozumiałe. W końcu słowo, które na początku wydawało się tylko bohomazem, po kolejnych przypatrywaniach, powrotach i pracy z kontekstem, staje się jasne. Czasem jednak jakiegoś słowa tylko się domyślamy albo wiemy, że żadne inne w tym miejscu nie mogłoby się pojawić.
Niektórzy byli również redaktorami tomów, co oznaczało, że zarówno przekładali, jak i opracowywali teksty. To wymaga zupełnie innego podejścia. Musimy wtedy oddać teksty redaktorom językowym w formie, która nie sprawi im trudności do momentu wydania, a nawet jeśli się one pojawią, musimy być gotowi odpowiedzieć na każde pytanie związane z naszym warsztatem naukowym i redaktorskim.
Marta Dudzik-Rudkowska Bardzo dużo nauczyłam się przy tej pracy. Ważną cechą dla tłumacza jest pokora, bo żaden tłumacz siadając do tekstu, nie wie, co go czeka. Nawet, jeżeli wcześniej go przeczyta.
To jest ogromna satysfakcja, ogromny stres i ogromna odpowiedzialność tłumacza wobec autora, czytelników i badaczy, jako że ten tekst może również służyć jako źródło.
Monika Polit Moje osobiste związanie z tą pracą jest związaniem medytacyjnym. Jako osoba bardzo niecierpliwa, dzięki pracy z rękopisami na tę krótką chwilę staję się metodyczna i bardzo uważna, spowalniam bieg myśli i działań. Tłumaczenie to proces linearny. Zatrzymuje mnie, osadza, doznaję wyciszenia, ukojenia i oderwania. Po pierwsze, jest to związane z tym, że pracuję na tekstach rękopiśmiennych, a po drugie — zazwyczaj są one znakomitymi kawałkami literatury bądź szeroko pojętych tekstów artystycznych, więc bardzo mi zależy, aby nie uronić z nich ani słowa, nie skazić sensu.
Tadeusz Epsztein Pamiętam moment, w którym zaczynaliśmy ten projekt. Tysiące dokumentów czekało na przełożenie i marzeniem było, żeby znaleźć przynajmniej kilku tłumaczy. Rozpaczliwe szukanie po całej Polsce. Siedziałem przy komputerze, pisałem maile i błagałem, aby ktoś przysłał cokolwiek. Chcieliśmy, żeby to ruszyło. Nie byłoby tej edycji, gdyby nie tłumacze. Bez tych ludzi nie dałoby się tego zrobić.
Marta Dudzik-Rudkowska Ogromny szacunek należy się koordynatorom tego projektu, którzy wykonali tytaniczną pracę. To chyba cud, że to wszystko udało się doprowadzić do końca i to doprowadzić w tak doskonałej formie. Wszystkie tomy są doskonale opracowane i przygotowane, poziom został utrzymany do samego końca. Nie wiem, czy ktoś inny byłby w stanie to udźwignąć. Podziwiam determinację i trzeba docenić, jak ważną pracę wykonali dla nas wszystkich, nie tylko dla potomności, ale też dla nas, tłumaczy, tworząc komfortowe warunki pracy nad tymi tekstami. Mogliśmy cały czas liczyć na ich pomoc, niezależnie od tego, ilu nas akurat pracowało. Było to nieprzebrane morze ludzi, których trzeba dopilnować, którym trzeba pomóc, którzy mają swoje potrzeby i swoją specyfikę projektu, języka, przekładu, tłumaczonego tekstu, więc jest to wyczyn absolutnie niesłychany.
Monika Polit Mam satysfakcję, ale to nie znaczy, że jestem szczególnie zadowolona — ilekroć spoglądam ponownie na tekst, wydaje mi się, że w każdym, dowolnie wskazanym, miejscu mogłabym coś poprawić. Ale to naturalne chyba. Należy nadal pracować, nie ustawać i nie mieć przekonania, że jest to produkt gotowy. To, co dziś wydaje się pewnikiem, zostanie kiedyś zweryfikowane albo poprawione — może przez kogoś, kto wychował się w tej kulturze albo otrzymał podobną edukację, co większość autorów piszących dla Archiwum. Będzie w stanie wychwycić subtelności, które spłaszczamy i wskazać błędy w naszym myśleniu.
Agnieszka Żółkiewska Dla każdego tłumacza praca nad tekstami z Archiwum Ringelbluma była innego rodzaju wyzwaniem, choć wszyscy przeżywaliśmy je emocjonalnie bardzo głęboko. Jest to nieuniknione przy pracy nad dokumentami z czasów Holokaustu. W przypadku tekstów napisanych w jidysz zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że są one jednymi z ostatnich, które powstały w tym języku w Polsce, ponieważ ten język został uśmiercony razem z ludźmi, którzy nim mówili. Dzisiaj umierają ostatni Żydzi, którzy wychowali się w tym języku. Tym bardziej ciążyła na nas ogromna odpowiedzialność za te teksty. Ponadto mieliśmy pełną świadomość tego, że misji, jaka połączyła ludzi z Oneg Szabat, przyświecała myśl, żeby powiedzieć całemu światu o tym, co się wydarzyło tam i wtedy, w getcie. Chcieliśmy to zrobić jak najlepiej.
Sara Arm Ja po prostu los tłumaczyłam. Los tych ludzi, o to mi chodziło. Świat powinien był o nich wiedzieć, pamiętać. Dlatego się tym zajęłam. Nie chciałam, żebym tylko ja wiedziała. Zrobiłam, co mogłam. Od rana do późna w nocy siedziałam nad tym. To było naprawdę trudne. Pogubiłam dużo ludzi, znajomych, bo ja cały czas byłam tym tematem zajęta. Niektóre rzeczy były nawet dla mnie wstrząsające i mówiłam, ale nikt nie lubi słuchać, szczególnie, jeśli go to nie obchodzi.
Z tego co zrobiłam, to jest dla mnie najważniejsze.
Tadeusz Epsztein Jak rozpoczynaliśmy edycję tych dokumentów, to były różne pomysły, jak to robić. Nie mieliśmy wątpliwości, że tak, jak na początku zaplanowała Ruta Sakowska — jeszcze w latach 70. — żeby one żyły, funkcjonowały, trzeba je przełożyć na język polski, a w przyszłości na angielski. Mieliśmy świadomość, że jeśli nie będą opracowane, przetłumaczone i udostępnione, to ludzie nie będą do nich sięgać. I to całe dziedzictwo będzie leżało, nawet najlepiej zabezpieczone, ale bezużyteczne. Te źródła mają szersze znaczenie niż materiał dla zawodowych historyków. Nie chcę używać górnolotnych określeń, ale dostaliśmy zadanie, aby to udostępnić nie tylko ludziom, którzy znają te rzadkie języki.